Życie zmienia się szybko. Życie zmienia się w jednej chwili. Siadasz do kolacji i życie, jakie znasz, kończy się. Pozostaje kwestia żalu nad sobą.

Szczególnie zaintrygowała mnie „kwestia żalu nad sobą”. Natknęłam się na te słowa i zaczęłam szukać książki. Znalazłam amerykański oryginał, wówczas nie było jeszcze polskiego przekładu.

Najpierw pomyślałam – nie dam rady zagrać. Przeczytałam tekst jeszcze raz. I jeszcze raz. Poczułam, ze chcę nosić te zdania w sobie, że ta sztuka jest potrzebna, że dotyczy każdego. Z pomocą przyjaciół dotarłam do autorki i nowojorskiej agencji. Napisałam list do Joan Didion, a Teatr Studio pozyskał prawa do sztuki.

Didion, pisząc o swoim doświadczeniu, przeobraziła osobistą traumę w życie i pracę. Ja robię to zgodnie ze swoim aktorskim zawodem, w miejscu, z którym jestem związana od wielu lat. Lubię małą scenę Teatru Studio – ma ducha i pozwala nawiązać bliski, intymny kontakt z publicznością. Bardziej jest to spotkanie, współ-odczuwanie niż występ.

Poza tym, żeby osobista trauma przeobraziła się w nową wartość, wspólnie z grupą wspaniałych ludzi pracuję dla fundacji „Akogo?”, która działa na rzecz dzieci po ciężkich urazach mózgu.

Ewa Błaszczyk

 

 

Życie zmienia się szybko.
Życie zmienia się w jednej chwili.
Siadasz do kolacji i życie, jakie znasz, kończy się.
Pozostaje kwestia żalu nad sobą.

Rok magicznego myślenia to tytuł powieści amerykańskiej pisarki Joan Didion. W 2005 roku, po niespodziewanej śmierci męża i dramatycznej, śmiertelnej chorobie jedynej córki, autorka napisała tę niezwykłą książkę. Powieść, nagrodzona National Book Award w 2005 roku, została przez nią przełożona na tekst sceniczny i wystawiona przez Davida Hare'a najpierw na Brodway'u, później w National Theatre w Londynie, w znakomitym wykonaniu Vanessy Redgrave (2007 rok); wkrótce została również zrealizowana w Sydney (w reżyserii Cate Blanchett, wyk. Robin Nevyn). Polska prapremiera odbyła się 14 listopada 2008 w Teatrze Studio w Warszawie w wykonaniu Ewy Błaszczyk.

Podstawowym wątkiem dramatycznym Roku magicznego myślenia jest specyficzna walka, jaką skłonna do kontrolowania siebie i innych psychika bohaterki toczy z rzeczywistością, nie przyjmując do końca nieodwracalności faktów, z którymi ma do czynienia. Sugestywna i żywa proza Didion, będąca rodzajem autoanalizy, a zarazem ostatnią deską ratunku wobec niemożliwego dla niej do przełknięcia poczucia bezradności, jest próbą podzielenia się z widzem tym, co wydaje się nieprzekazywalne, próbą znalezienia partnera - wspólnika. Ów aktywny charakter monodramu, jego bezpośredniość, prosta i operująca konkretem narracja, nadaje mu duży walor sceniczny, stanowiąc znakomity materiał dla aktorskiej i egzystencjalnej wypowiedzi.

RECENZJE:


Surowa intymność

Ewa Błaszczyk znalazła w sztuce Rok magicznego myślenia amerykańskiej pisarki Joan Didion zapis doświadczenia podobnego do tego, które stało się jej udziałem. Didion w krótkim czasie straciła męża i musiała zmierzyć się z chorobą córki. W pamiętniku, a potem w opartym na nim dramacie zdała z tego relację. Przedstawienie Błaszczyk utrzymane jest w krańcowo surowej formie. Jest tak intymnie, jak pozwala na to scena teatralna. Aktorka prowadzi swą opowieść rzeczowo, nie pozwala sobie na łzy, nie zależy jej na wywołaniu współczucia. A jednak historia Didion i Błaszczyk wyklucza obojętność. Oto kobieta, która w jednej chwili traci całe dotychczasowe życie i zostaje zmuszona do walki. Ból zostaje przekuty w energię.
Rzadko teatr jest tak blisko życia.

Jacek Wakar

Seans wielkiego skupienia

Jak przekuć osobiste cierpienie w teatr najwyższej próby, nie uciekając się nawet na moment do emocjonalnego szantażu? Odpowiedź można znaleźć w znakomitym monodramie Ewy Błaszczyk Rok magicznego myślenia.

Scena ciemna i pusta. Zamiast dekoracji - jedno drewniane, najbardziej zwyczajne krzesło. Tylko tyle. Aktorka decyduje się na najtrudniejszą próbę, bowiem odbiera sobie szansę zajmowania uwagi publiczności czymkolwiek innym poza swą opowieścią. Zero podpórek, brak możliwości wsparcia słów czymś innym poza urwanym w powietrzu gestem, modulacją głosu, grymasem twarzy. Teatr nieubłagany w swej prostocie. Po Roku magicznego myślenia Ewy Błaszczyk, po niedawnych 33 scenach z życia Małgorzaty Szumowskiej zyskuję pewność, że o śmierci i sprawach najtrudniejszych warto mówić tylko tak. Nie rozwadniając tematu sztuczną efektownością środków, zdając relację z własnej bezradności, bez szukania górnolotnie brzmiących usprawiedliwień. Jest jak jest - od śmierci nie ma ucieczki. Relacja zaś powinna być chropawa, ostatecznie sucha. Jak w Roku magicznego myślenia.

Jest zatem tylko Ewa Błaszczyk. W nienagannie skrojonym kostiumie w stonowanym szarym kolorze mogłaby brylować w nowojorskich salonach. Teraz zostaje sama z koniecznością mówienia o sobie. Ma do swej dyspozycji prawie tylko słowa. Prawie, bo jeszcze czasem pociągnięcie nosem, jakby powstrzymywała łzy. Na łzy tu jednak nie miejsca. Oczy zostaną prawie cały czas idealnie suche. Prawie, bo raz czy dwa pojawi się jedna łza. Jakby aktorka odbierała sobie i widzom prawo do współczucia.

Rok magicznego życia to teatr krystalicznie czysty. Głos Ewy Błaszczyk brzmi dźwięcznie, ale i w nim trudno odnaleźć jakiekolwiek ozdobniki. Mąż zmarł, córka pogrążyła się w śpiączce. Joan Didion i Ewa Błaszczyk postanowiły o tym opowiedzieć. Słyszymy zatem o tym, że na coś podobnego nie można się przygotować, a potem nie da się tego zaakceptować. Wymienione zostają podawane córce leki. Wypunktowana najmocniej jak tylko można zostaje samotność bohaterki - nawet wśród ludzi. W godzinnym przedstawieniu nie niczego, co pozwalałoby na wytchnienie. Od razu zostajemy postawieni wobec ostatecznego.

Teatr nie daje drogi wyjścia, a jednak spektakle osobnej sceny Ewy Błaszczyk nie pozwalają na pogrążenie się w smutku. Bodaj rok temu pokazała w tym samym miejscu recital Nawet, gdy wichura, przekonując, że po każdej nocy przychodzi ranek. Rokiem magicznego myślenia udowadnia, że od pogrążenia się w rozpaczy też jest ucieczka - w życie. Że trzeba żyć i pracować - jak postaci u Czechowa. Szalenie imponuje mi postawa aktorki, właśnie takie pojmowanie swego trwania w sztuce.

Jacek Wakar



Twarz, która skrywa niezwyczajny dramat

Ewa Błaszczyk dla monodramu Rok magicznego życia w Teatrze Studio wybrała surową, wręcz ascetyczną formę. I to właśnie jej chłodny rygor sprawił, że przez godzinę słuchałem aktorki z napięciem, jakiego rzadko doświadczam na monodramach.
Najpierw pniemy się po schodach i schodkach na ostatnie piętro teatru, do malarni.
Tym razem zastaję przestrzeń kompletnie pustą, ascetycznie nagą. Czarna podłoga na czarno okotarowana zdaje się tworzyć coś na kształt pudła rezonansowego dla głosu aktorki. Pudło jest obszerne, pojedynczy człowiek może w nim łatwo zaniknąć, o ile nie znajdzie w sobie takiej prawdy i siły, która tę mroczną, wyciemnioną pustkę pokona. Centralnie, blisko widowni drewniane krzesło, na nim skupia się punktowo niezbyt silne światło reflektorów; takie punkty świetlne są jeszcze trzy, usytuowane tuż przed widownią: dwa na jej skrajach, jeden pośrodku, intensywnie oświetlony w finale monologu. Reszta przestrzeni pozostaje w półmroku, w którym aktorka, przemieszczając się po geometrycznie regularnych liniach, zdaje się na chwilę chować. Przyznam jednak, że choć staram się zrozumieć zasadę gospodarowania reflektorami - jak sądzę wyznaczają one w przestrzeni swoiste pola czasowe nielinearnej narracji - to wolałbym widzieć twarz aktorki stale oświetloną, choćby dlatego, że paradoksalnie tylko w świetle mogę obserwować jej własną, płynąca z wnętrza świetlistość.
Nie mogę się na tę twarz napatrzeć. Aktorka zjawia się gdzieś z boku, zrazu majaczy ledwie zarys sylwetki. Gdy wchodzi w krąg światła, widać szczupłą postać kobiety o krótko ściętych blond włosach, w skromnym, ciemnoszarym, ale bardzo eleganckim kostiumie - spodnie i żakiet - która wygląda tak, jak może wyglądać wzięta nowojorska dziennikarka i pisarka, felietonistka tygodnika "Life", bywalczyni plaż w Malibu i festiwalu w Cannes: powściągliwy styl znamionujący opanowanie, pewność formy, profesjonalizm. (Monodram oparty jest na autobiograficznej prozie takiej właśnie pisarki, popularnej także u nas Joan Didion). Dopiero gdy spoglądam na twarz, dostrzegam, że skrywa ona jakiś niezwyczajny dramat. Zrazu wydaje się nieruchoma, skamieniała z bólu, jak maska. Jest biała, ogołocona, bez makijażu. Ożywa, gdy aktorka rozpoczyna opowieść o nagłej śmierci męża i chorobie córki, która zapadła na śpiączkę. Słyszę głos aktorki, która z dojmującą rzeczowością, trzymając na wodzy emocje i ani przez moment nie pozwalając sobie choćby na cień ckliwości, nutę sentymentalizmu, najlżejszy ton melodramatu, przedstawia fakty i towarzyszące im uczucia i myśli. Napięte dłonie o szczupłych palcach nerwowym gestem punktują rytm. Narratorka nie stroni od pewnego sarkazmu, ironii, niekiedy wręcz żartu, co nawiasem mówiąc, wprawia widzów w lekką dezorientację: słuchając o skrajnych, ostatecznych doświadczeniach, a zarazem takich, które w każdej chwili mogą przydarzyć się każdemu - memento mori - publiczność powstrzymuje się od śmiechu, tak jakby śmiech był w tej sytuacji nie na miejscu. Tymczasem opowiadająca postać jest pisarką, intelektualistką, więc nic dziwnego, że z własnego, prywatnego przypadku konstruuje artystyczny tekst, tak jak w analogiczny sposób aktorka Ewa Błaszczyk konstruuje rolę. Nie jako zwierzenie, lecz jako formę.
Narratorka w pewnym momencie przywołuje kanoniczne dzieło Philippe'a Arisa "Człowiek i śmierć". Mówi ono o tym, jak ludzie w zależności od norm aktualnie panujących w kulturze albo żyją pogodzeni z myślą o śmierci, albo tę myśl od siebie oddalają. Aris powiada, że w dzisiejszym świecie śmierć pragnie się eksmitować, podczas gdy powinno się ją ucywilizować. Ewa Błaszczyk stworzyła mądrą, przejmującą i prawdziwą postać, która próbuje złamać w nas opór przed namysłem nad tym, co najważniejsze.

Janusz Majcherek

Między żalem nad sobą a rozumem

„Ranek to jest ten czas, kiedy musisz się uporać z kwestią użalania się nad sobą".


Rzadko pisze się o przedstawieniu teatralnym z perspektywy biografii jego twórców. Z reguły jest to podejście wykorzystywane li tylko w celu tropienia taniej sensacji. Tu jest zupełnie inaczej. Materią, z której utkano opowieść, jest świadomie podana autobiografia. Na absolutnie szczerej, osobistej relacji z życia, Didion zbudowała sceniczny przekaz, przez który chce się z nami komunikować. W przypadku Ewy Błaszczyk nie jest to już tak oczywiste. Możemy przecież nic nie wiedzieć o jej życiu osobistym. Jest to możliwe - w końcu Ewa Błaszczyk to nie Doda. Możemy nie wiedzieć, że prowadzi fundację, że jest tytanem pracy czy niezwykle silną kobietą. Idąc na monodram w Teatrze Studio, wystarczy nam rekomendacja jej wszystkich poprzednich kreacji scenicznych. Wystarczy świadomość, że jest to wybitna aktorka. Być może sztuka wyda nam się trochę dziwna, szorstka, może nawet obca, ale za to dobrze zagrana. Nic nie podważa wiarygodności bohaterki, więc chyba wszystko jest w porządku. Zastanawiam się jednak, czy tak odbierany spektakl nie jest zubożeniem płynącego zeń przekazu. Może jednak warto sobie uświadomić, że Ewa Błaszczyk naprawdę wie, o czym mówi?

Nie tylko krytyk literacki, ale także zwykły widz oglądając ten spektakl, ma mieszane uczucia, bo dawno nie było monodramu tak szczerego i tak bardzo obnażającego osobiste traumy samych twórców. Ta szczerość jest na tyle porażająca, że publiczność już po wejściu Ewy Błaszczyk na scenę czuje skrępowanie intymnością sytuacji. Mamy ją przecież jak na dłoni, bezbronną wobec naszych reakcji, odartą z rekwizytów, samotną. Ona wie, że my wiemy. Że odbieramy to, co mówi, jak najprawdziwszą opowieść o jej osobistym końcu świata. Mimo to zawierza nam te przeżycia.


Joan Didion i Ewa Błaszczyk ofiarowały nam swoje najtrudniejsze przeżycia, przepracowane emocjami i rozumem, a przełożone na język najczystszej sztuki. "Rok magicznego myślenia" to nie tylko spektakl. To przesłanie skierowane do każdego z nas. Nikt przecież nie wie, kiedy przyjdzie mu się zmierzyć z podobną sytuacją. Na własnym przykładzie, czego dowodem jest już sama premiera w Teatrze Studio, autorki pokazały, że każdą stratę można przerobić na życie. Proces dochodzenia do tej świadomości to bardzo bolesna i trudna droga. Podobnie jak samo jej zrozumienie. świadczą o tym wątpliwości, jakie wzbudza ten monodram - które jednak powodują, że nie mogę przestać o nim myśleć.

Agnieszka Uściska